Rozmowa z o. Józefem Zwolińskim CSSp
Jak to się stało że Ojciec został Duchaczem?
Będąc w Liceum Zawodowym zadawałem sobie wiele pytań: kim być…?
Zastanawiałem się, czy Jezus powołuje mnie, do życia w diecezji, czy do życia zakonnego we wspólnocie. Był to czas stawiania pytań, czas pragnień…
To pragnienie było tak mocne że wstąpiłem do seminarium misyjnego Zgromadzenia Ducha Świętego w Bydgoszczy. Chciałem być misjonarzem i być dla drugich którzy są biedni, którzy cierpią duchowo i fizycznie, którzy nie słyszeli Dobrej Nowiny o Miłosiernej Miłości.
Jak sięgam pamięcią zawsze ceniłem sobie powołanie misyjno – zakonne. Formacja w seminarium, opowiadania śp. ojca Józefa Kolaśnego, spotkania z misjonarzami z Francji którzy przywozili zdjęcia i przeźrocza ukazujące życie w krajach misyjnych, pozwoliły mi umocnić moje powołanie misyjne, bo to otwierało mnie na inne kultury, zwyczaje, obyczaje i na drugiego człowieka. Ci misjonarze stali się wzorem poświęcenia, entuzjazmu głoszenia Ewangelii i życiowej radości. Marzyłem by ich naśladować. W takiej atmosferze przeżywałem moje misyjne powołanie i radość, że to wszystko się spełni. Formacja, którą otrzymałem, nie może wyparować, ale musi zakorzeniać się i przynosić owoce.
Jako Duchacze żyjemy we wspólnotach międzynarodowych. Takie życie i otwartość na inne kultury i zwyczaje to ogromne bogactwo i zadanie dla nas. Jako Duchacz czuję się powołany do życia z innymi, do wychodzenia ku innym, do bycia z innymi tak jak proponuje to O. Libermann swoim misjonarzom w Dakarze w jednym z listów:
Moje serce należy do was,
Moje serce należy do Afrykańczyków, całe jest Afrykańczyków.
Jestem sługą Jezusa, On chce, żebym kochał wszystkich ludzi,
tak jak On ich kocha,
On napełnia mnie żywą, miłością do drogich braci, Czarnych ludzi, kocham czarnych ludzi, i chce, przez całe moje życie sprawiać, żeby byli szczęśliwi,
nie tylko na ziemi, ale również w niebie.
W przeddzień wyjazdu do Senegalu poprosiłem starego misjonarza o rozmowę. Stawiałem dużo pytań: jak to będzie, jaki jest klimat i jak trzeba pracować. A on podrapał się po głowie i powiedział: Józef wiesz… trzeba nauczyć się tylko jednego… słuchać i patrzeć. Z taką radą trochę tajemniczą wyjechałem do Senegalu. Gdy przyleciałem do Dakaru przywitał mnie gorący afrykański klimat. Po kilku dniach aklimatyzacji o. Prowincjał odbył ze mną rozmowę. Po kilku minutach padło pytanie: gdzie chcesz pracować? Mam dla ciebie dwa miejsca do pracy: pierwsze miejsce to Tambacounda, albo Salemata południowy wschód, busz i jest to teren pierwszej ewangelizacji. Oczywiście pierwsza ewangelizacja! – Odpowiedziałem.
Misja powstała we wiosce Salemata w 1979 r. Teren misyjny obejmował dwie grupy etniczne Bassari i Phyl (Bassari są otwarci na Dobrą Nowinę, Phyl są całkowicie zislamizowani). Teren był bardzo piękny, góry, sawanna, zwierzęta i park Niokolo – Koba. Do najbliższej miejscowości, gdzie były sklepiki i była elektryczność, było ok. 70 km, odległość i drogę można było przebyć tylko samochodem o napędzie na cztery koła w ciągu 3,5 godziny.
Na czym polegała Ojca praca misyjna?
Moja praca misyjna polegała na głoszeniu Dobrej Nowiny o Bogu który nas bardzo kocha, kocha czarnych i białych. To głoszenie odbywało się różnymi sposobami. Podstawowym sposobem głoszenia były wyjazdy do buszu. Odbywały się one systematyczne i trwały od wtorku do niedzieli. W buszu spotykałem człowieka takiego jaki jest tzn. z problemami i radościami. Dopiero będąc z tymi ludźmi poznając ich życie zrozumiałem słowa starego misjonarza który powiedział że trzeba nauczyć się słuchać i patrzeć. Powoli poznawałem zwyczaje i obyczaje i z dnia na dzień oni stawali się bliscy mojemu sercu. Podczas katechezy Słowo Boże zapuszczało korzenie w sercach ludzi którzy byli głodni Słowa które daje Życie i w ten sposób zaczęła się budowa fundamentu człowieczeństwa i chrześcijaństwa.
Była to pierwsza ewangelizacja?
Pierwsza ewangelizacja rozpoczyna się w sercu misjonarza, który musi opuścić swoją Ojczyznę, zwyczaje, obyczaje. Pierwsza ewangelizacja to „szaleństwo”, szaleństwo miłości która staje się krzyżem. Pierwsza ewangelizacja nie potrzebuje komputera, internetu, telefonu komórkowego… bo pierwsza ewangelizacja to dzielenie życia innych i kochania ich takimi jakimi są.
Pierwsza ewangelizacja to budowanie fundamentu, czy samemu?
W budowaniu tego fundamentu pomagali katecheci. Pracowałem z dwoma katechetami Wiktorem i Danielem. Danielowi zawdzieńczam bardzo dużo. Być katechetą to powołanie. Praca katechety jest bardzo ważna i trudna bo wymaga dużo wiary, miłości do tego co się robi. Katecheta to człowiek który współpracuje z misjonarzem. To świadek Słowa Bożego. Wioska prosi o katechetę i wybiera katechetę Katecheta odznacza się sprawiedliwością i zaufaniem. Katecheta to człowiek – most pomiędzy wioską a misją. Zna wioskę, ludzi, problemy i obyczaje. Gdy z powodu pory deszczowej nie mogłem dojechać na katechezę to katecheci przeprowadzali spotkania i katechezę, przygotowywali kandydatów do chrztu, przewodniczyli pogrzebom.
No dobrze, ale czy katecheci byli formowani?
Oczywiście, aby to wszystko mogło dobrze funkcjonować trzeba było organizować sesje formacyjne dl katechetów. Robiłem ich ok. 4 w ciągu roku. Podczas tych spotkań uczyliśmy się katechetyki, pedagogiki, języka francuskiego, matematyki i analizowaliśmy tekst Pisma Świętego. Owocem Słowa Bożego jest kilka powołań: 3 księży, 2 braci, 3 siostry.
Misjonarze oprócz pracy duszpasterskiej zajmują się wieloma innymi pracami …
Rzeczywiście… Oprócz pracy duszpastersko – katechetycznej kopałem studnie, dla muzułmanów czy chrześcijan. Przy każdej wykopanej studni musiał powstać warzywniak a w nim pomidory, cebula, sałata, czosnek… Te warzywa pomagały w budżecie, bo za sprzedane warzywa kobiety kupowały mydło i sól, a część warzyw lądowała w garnku z ryżem i w ten sposób dzieci i nie tylko, jadły posiłek wzbogacony warzywami.
Czy dialog z islamem jest możliwy?
Doświadczyłem w czasie mojego pobytu czegoś wspaniałego, bo doświadczyłem otwartości serca, dialogu ze strony muzułmanów (w Senegalu jest 95% islamu). Kiedy odbywały się święta Korite, Ramadan, urodziny Mahometa i inne, to byłem zapraszany aby w nich uczestniczyć. Kiedy u nas odbywało się Boże Narodzenie czy Wielkanoc zapraszałem ich do uczestniczenia w obrzędach. Między nami, a muzułmanami rodziła się przyjaźń. Przypomina mi się pewne zdarzenie: Pewnego dnia muzułmanin przyprowadził swojego synka do naszej szkoły. Zdziwiłem się i zapytałem dlaczego to robisz? Bo wy biali misjonarze uczycie jak być dobrym i jak trzeba pomagać innym. Dlatego chcę aby i moje dziecko wyrosło na człowieka – padła odpowiedź.
Czy życie na misjach jest łatwe i proste?
Problemy, trudności zniechęcenia to codzienność misjonarza i dlatego trzeba szukać rozwiązania każdej trudnej sytuacji nie samemu ale z Tym, który jest Panem i Mistrzem. Dlatego trzeba prosić Ducha Świętego, aby rozpalał w każdym człowieku i w sercu misjonarza zapał do głoszenia Dobrej Nowiny.
Czy tęskni Ojciec za Senegalem?
Wspominając pracę w ciągu tych prawie 9 lat tli się w moim sercu nadzieja i wiara, że Miłość sprawi przemianę serc, myślenia i działania i w ten sposób narodzi się Kościół lokalny i będzie on czarny. Jak już wspomniałem, jest rzeczą trudną przelać na papier to co się przeżyło i to co przez Boga i Jego Miłość zostało zasiane w sercach ludzi dobrej woli. W Senegalu zrozumiałem, że w życiu misjonarza liczą się trzy wartości wiara, nadzieja i miłość. Praca misyjna w Senegalu nauczyła mnie, że trzeba być otwartym na innych, na inne kultury, wyznania, zwyczaje, trzeba patrzeć w serce i przez serce. Bo głosząc Dobrą Nowinę o Bożej Miłości trzeba otworzyć drzwi serca na drugiego człowieka.
W jaki sposób pomóc misjonarzom?
Odpowiem krótko: módlcie się za misjonarzy i za misje.